Dlaczego nie wracamy do Polski?

Do zmiany adresu zamieszkania z brytyjskiego z powrotem na polski namawiają nas wszyscy. Od premiera rządu począwszy, na członkach rodziny kończąc. Ale jak wrzucić do jednego worka tych z nas, którzy wracać nie chcą, z tymi, którzy wracać nie mogą? Gdy kilka tygodni temu pytałem swoich rozmówców jak widzą Brytyjczyków w kontekście różnic kulturowych i

Do zmiany adresu zamieszkania z brytyjskiego z powrotem na polski namawiają nas wszyscy.

Od premiera rządu począwszy, na członkach rodziny kończąc. Ale jak wrzucić do jednego worka tych z nas, którzy wracać nie chcą, z tymi, którzy wracać nie mogą?

Gdy kilka tygodni temu pytałem swoich rozmówców jak widzą Brytyjczyków w kontekście różnic kulturowych i niezrozumiałych zachowań, każdy z nich miał co wytknąć Wyspiarzom. Mimo to, żaden z nich nie wykazywał wielkich skłonności do powrotu. Dlaczego? Skąd taka niekonsekwencja? – mógłby ktoś spytać.
Zadając pytanie „dlaczego tu jesteś“, uderzyło mnie, że odpowiedzi moich rozmówców brzmiały bardziej jak reakcje na „dlaczego nie wracasz“. Efekt niby ten sam, jednak różnica diametralna, a diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach.

Różne losy, podobne powody

Gdy rozmawiałem wcześniej z Renatą i Bartkiem, ich lokum stanowił ciasny pokoik w polskim „flacie“; w kraju czekały dwie nastoletnie córki. Teraz spotykamy się w dużym mieszkaniu. „W moim banku przeszedłem stanowiska od samego dołu aż do kontrolera“ – wspomina Bartek. „Ale i tak zarabiałem 800 złotych. Tak się złożyło, że żona właśnie straciła etat w sklepie, więc co miałem zrobić? Drugiego dnia rzuciłem szefowej wypowiedzenie na biurko, a dwa tygodnie później byliśmy już tutaj“. 37-letni Krzysztof, prowadzący małą firmę gastronomiczną w Londynie, przyrzeka sobie, że wróci do kraju, ale jeszcze nie teraz. „Najpierw muszę się odkuć. W miesiąc straciłem wszystko, więc nie po to tu przyjechałem, żeby pracować na etat“- stwierdza.
Gdy Renata i Bartek usłyszeli, że przysługuje im całkiem spory benefit na mieszkanie, a także zasiłek wyrównawczy z Job Centre, początkowo nie chcieli wierzyć. „Nie przyjechaliśmy się tutaj prosić o zasiłki, ale skoro dają, to czemu nie brać“ – pyta  retorycznie Renata . – I do czego mamy wracać? – argumentuje Bartek. – Może nie wykonuję tutaj zbyt skomplikowanej roboty, ale przynajmniej mam pewność, że z głodu nie zginiemy. Bo trochę się dorobi tu i tam, trochę poszpera w supermarkecie na przecenach, a co nie możemy sami, to państwo dołoży, i nigdy nie będziemy pod kreską- dodaje. Renata dodaje: „Mamy we Wrocławiu 100-metrowe mieszkanie, mamy dwie babcie gotowe w każdej chwili pomóc przy dzieciach, ale co z tego? Jeśli nie ma się w Polsce pomysłu na własny biznes, to samo lokum bez pracy nie wystarczy, bo zarobione tu pieniądze szybko się przeje“.
Krzysztof marzy o własnym biznesie w „swojej“ Łodzi. Jednak jego najnowszym krokiem w tym kierunku było… zakupienie mieszkania w Londynie. – Wynajmuję trzy pokoje, w czwartym mieszkam sam. To chyba najpewniejsza metoda na dorobienie się kapitału na powrót. I nigdy już więcej nie wezmę pożyczki w Polsce – dodaje z niesmakiem.

Coraz gorzej z naszą stanowczością

Ilu z nas jest w podobnej sytuacji? Bardzo chcemy, lecz nie możemy teraz wrócić? Przecież samym patriotyzmem nie nakarmimy rodziny ani własnych ambicji. Pamiętajmy jednak – bez jasnego kalendarza swej emigracyjnej przyszłości, z roku na rok coraz ciężej będzie nam przychodziło podjęcie jakiejś stanowczej decyzji. A miesiące i lata lecą nieubłaganie. Teraz to samo zagadnienie, lecz z zupełnie innej perspektywy. 40-letnia Elżbieta tak mówi o czasach w Polsce: „Mój mąż był poważnym biznesmenem, miałam wszystko czego chciałam“. Po czym wyznaje: „ale czułam się jak zamknięta w złotej klatce“. Z angielskim na poziomie „ledwo – ledwo“, ale z wielką chęcią na nowy start w życiu, zaczynała od sprzątania. „Nie cierpię czyścić cudzych kibli, więc zawzięłam się i po miesiącu zaczęłam szukać czegokolwiek, za psi grosz, aby tylko mieć kontakt z językiem. Po trzech miesiącach wychodziłam sobie pracę w sklepie u Hindusa“.
Strategia Eli zdała egzamin. Po siedmiu latach od wyjazdu jest specjalistką od payroll. Właśnie kupiła mieszkanie pod Londynem; dokłada 19-letniej córce do czynszu za pokój przy jej college’u. „Dlaczego nadal tu jestem?“ – powtarza moje pytanie.  „A gdzie mam być? Pomiędzy tymi smutnymi twarzami mijanymi na ulicy? Tam widzę tylko zgarbione tłumy noszące siaty z zakupami i gęby spuszczone na kwintę. Zawsze po powrocie z Polski, przez tydzień chodzę przygnębiona. Sto razy wolę brytyjski sztuczny uśmiech“.

Zamiast budowania – pyskowanie

Mój wcześniejszy rozmówca, Artur, wyjechał do UK „z premedytacją“ – jak sam to określa. „Straciłem pracę i przez pierwsze miesiące utrzymywał mnie pan Kuroń, ale potem już tylko własna matka. Wstyd!“ – wspomina.
Jednak mimo wyjazdu niejako z przymusu, Artur w Anglii odnalazł się świetnie; z pewnością pomogła mu w tym zawodowa przeszłość lektora języka angielskiego, ale też i ogromna komunikatywność oraz łatwość nazwiązywania kontaktów międzyludzkich. Odpowiedź na moje pytanie jest dla niego bardzo prosta: „Po pierwsze nie mam już do czego wracać, a po drugie… przejrzałem na oczy“ – śmieje się. „Dopiero stąd widzę, że u nas wszystko robi się z musu, bo tak każe tradycja, ale nikt nie wie skąd to się wszystko wzięło i czemu ma służyć. My, zamiast budować, umiemy tylko pyskować; umiemy być zjednoczeni tylko przeciw czemuś, ale nigdy za czymś. Tu za to ceni się ludzi. Nie za pochodzenie czy poglądy, ale za rozum oraz inicjatywę. Nie zrozum mnie źle: jestem dumny ze swojego pochodzenia, ale gdy w czymś nawalę i ktoś ma tu do mnie zastrzeżenia, to nie odbieram ich jako , ale czepianie się, bo nawaliłem. Dlatego nigdy nie mam problemów z tym, jak tutaj mnie traktują. Nie czuję się gorszy?“.
Ela potwierdza spostrzeżenia Artura oraz dorzuca swoje:  „Wiem, że i tutaj są przekręty, że jest łapówkarstwo, ale w cywilizowanym świecie jak się raz zbłaźnisz, to po prostu wylatujesz z obiegu. Ale nie u nas… U nas można palnąć najgorszą głupotę, a po miesiącu i tak się wraca na ekran i można udawać, że nic się nie stało i działać jakby nigdy nic. A ludzie to przełykają! No i ta polityczna religijność: zabijesz człowieka – morderca. Ale zabijesz antypatriotę – bohater. Ja z Polską nie wyrabiam“. Artur uzupełnia: „Gdy zrobisz coś dla pieniędzy – nazwą dorobkiewiczem lub krętaczem. Zrobisz coś dla idei – nazwą cudakiem“.

Wszystkim po równo? Nie tutaj!

Nasze spotkanie tak podsumowuje Ela: „Najgorsze jest u nas właśnie to, że nadal obowiązuje mentalność . Dlatego chciałoby się wrócić, bo tam jest nasza kultura, nasi bliscy, ale póki co ja w takim kraju mieszkać nie chcę“.
Czyżby malkontenci narzekający „w dwie strony“? A może ofiary szablonowych ataków, w stylu „jak Ci się nie podoba, to…“? Notabene, ile razy już słyszeli ten argument pod swoim adresem…

Okazuje się więc, że dopiero poprzez pryzmat pobytu w innym kraju, otoczeni przez inną kulturę, możemy dowiedzieć się wiele o sobie samych jako narodzie. Dlatego, po zebraniu bagażu emigracyjnych doświadczeń, nasze powody do niewracania niekoniecznie muszą być tymi samymi powodami, dla których na te Wyspy trafiliśmy. Niby truizm, jednak dla naszych rodzin i bliskich w ojczyźnie… niekoniecznie prawda oczywista. Ile energii kosztuje nas ciągłe tłumaczenie, że żyjąc tu „jesteśmy w porządku“? Ale ta sama powściągliwość obowiązuje również nas, emigrantów, w stosunku do siebie nawzajem, o czym niejeden z nas zapomina. Może więc – zanim zaczniemy wkładać się do jednego worka – spróbujemy poszukać wzajemnego zrozumienia w parafrazie znanej piosenki: „ZOSTAĆ to nie znaczy zawsze to samo“…

                                                                          
Jacek Wąsowicz 


 

22 comments

Podobne artykuły

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *

22 Comments

  • kitkat
    27 grudnia 2011, 16:41

    bo obciach wrócić bez grosza

    REPLY
  • agma32
    28 grudnia 2011, 14:01

    poza mamą w Polsce nie mam do kogo i czego wracać, tutaj jest mój mąż i dzieci, tutaj żyjemy , mamy gdzie mieszkać, co jeść i wystarcza na dodatkowe , nadprogramowe wydatki. W Polsce staliśmy przed dylematem: zrobić opłaty czy kupić jedzenie?! Gdzie pracowałam nawet 270 i więcej godzin w miesiącu. W UK pracując około 175-180 godzin żyjesz normalnie i masz czas dla siebie i rodziny, dzieci. W Polsce tego konfortu nie miełam. Wychodziłam do pracy dzieci spały, wracałam z pracy często dieci już kładły się spać. Kiedy dzieci zamieszkały tutaj z nami , zapytały: Dlaczego tak późno tutaj przyjechaliśmy? Więc o czymś to świadczy.

    REPLY
  • nierja
    28 grudnia 2011, 14:31

    Tylko agma32 pamiętaj, żeby dzieci uświadomić, że kończąc szkołę w tym „fantastycznym” kraju będą niedouczone, a poziom inteligencji będzie niewspółmiernie mały gdyby ukończyły tą samą szkołe w Polsce. Nawet pewnie jak większośc Anglików nie będą wiedziały gdzie jest Polska, a jedynym zainteresowaniem w wieku dorosłym jak większości będzie weekendowy zakup cidera marki Strongbow i chlanie w każde wolne dni.

    REPLY
  • kitkat
    28 grudnia 2011, 17:12

    proste że tak, Polska po wejsciu do unii rozwija sie w bardzo szybkim tempie – widac to przede wszystkim na przykładzie dużych miast. Dyplomy firmowane ukończeniem Universytetu Jagiellońskiego czy AGH duzo dalej wyprzedzaja zagraniczne papiery w ubieganiu sie o posade np. w Krakowie. Mówie to z własnego doswiadczenia. Dokumenty zagranicznych uczelni sa traktowane trochę odgórnie. Polska zaczyna doceniac to co rodzime – tak jak inne państwa; bo najlepsze jest swoje

    REPLY
  • agma32
    30 grudnia 2011, 08:53

    Nierja wszystko zależy od tego jak wychowasz własne dzieci i ile czasu im poświęcisz i o czym z nimi rozmawiasz. Po drugie ważniejsze jak widzę dla ciebie jest wykształcenie niż to by dzieci byly szczęśliwe i mialy co jeść. Zastanawiam się jakie ty masz wykształcenie (a jeżeli wyższe to co tutaj robisz, skoro Polska ciebie tak wykształciła i nie piszę tego złośliwie). Co po wykształceniu w Polsce jeżeli muszę uciekać za granicę by normalnie żyć, bo Polska nie jest w stanie mnie wykarmić.
    kitkat co z tego, że Polska rozwija się w wielkim tempie, jeżeli i tak ludzie nie mają pracy , a jak mają to w większości ledwo wiążą koniec z końcem. Teraz chcą znieść ulgi podatkowe, gdzie dla wielu był to dodatkowy grosz. Firmy zagraniczne inwestują w Polsce , ale przez kilka lat są zwolnione z podatku. Polak gdy zakłada firmę musi płacić od dnia założenia. W Polsce nie mogłabym pomóc mamie w zakupie leków, bo sama bym na nie nie miała, a na leki na receptę mama wydaje miesięcznie około 500zł. Po 9 latach odebrano jej rętę, mimo iż doszły nowe schorzenia, bo zmienili schorzenia, które się kwalifikują do renty. Lekarz na pracę zgody nie dał i co ma zrobić? Operacji jej nie chcą wykonać, nawet prywatnie, bo z powodu chorób może już się nie obudzić. Ale renta jej się nie należy. Po 25 latach pracy przysługuje jej okolo 500złotych emerytury. To ma być ten raj? Nie sądzę.

    REPLY